Moja córka wybierała się na studia. Od dzieciństwa marzyła, że będzie studiować w szkole muzycznej, będzie grać na skrzypcach i fortepianie. Oczywiście wiązało się to z wyjazdem do większego miasta. Mieszkaliśmy w małej miejscowości, gdzie spełnienie pragnień Ewy nie było możliwe. Oboje z mężem pracowaliśmy i mieliśmy stałe dochody, które umożliwiały nam życie na normalnym poziomie, bez zbytków, ale spokojnie. Oprócz Ewy mieliśmy jeszcze dwoje dzieci, które chodziły do podstawówki.
Aby uszczęśliwić córkę i posłać ją na studia, wzięliśmy kredyt w banku. Zdawaliśmy sobie sprawę, że teraz będzie ciężej, bo jedna pensja prawie w całości miała być przeznaczona na spłatę raty. Najważniejsze było jednak to, że kupiliśmy córce kawalerkę. Planowaliśmy wspólnie, że za rok znajdzie jakieś zajęcie, zacznie dorabiać. Może w weekendy, może jakieś korepetycje, pisanie prac, na pewno jakoś damy radę. Taki był plan. Niestety, życie pisze własny scenariusz, często niemożliwy do zaakceptowania. Ewa wyjechała do Krakowa, a my zostaliśmy w domu, pełni nadziei, szczęśliwi, że córka realizuje swe plany. To był wrzesień, od października Ewa miała zacząć swoją wielką przygodę, a w listopadzie uderzył w nas grom. Mąż miał raka.
Wszystko potoczyło się błyskawicznie, chorował zaledwie pięć miesięcy. Gdy zostałam sama, musiałam szybko przeanalizować swoją sytuację. Pieniądze po mężu były niewielkie, a moja pensja szła na spłatę kredytu. Nie wiedziałam, co robić, nie chciałam zabierać córce tego, co miało dać jej tyle radości. Pomyślałam, że jakoś dam radę. Nie wzięłam pod uwagę jednego, że sytuacja mnie przerośnie. Bardzo szybko wpadłam w depresję, wszystko było mi obojętne, zaczęłam zaniedbywać obowiązki. Jeszcze szybciej straciłam pracę. Nikt nie widział co się dzieje, a ja nie umiałam prosić o pomoc. Zaciągałam kolejne długi, aż sama się w nich pogubiłam. Chwilówki, drobne pożyczki. Wpadłam w błędne koło. Pewnego dnia, gdy leżałam w łóżku, późnym popołudniem, ujrzałam nad sobą twarz Ewy, zapłakaną, zatroskaną. To ona wyciągnęła mnie z dołka, choć powinno być odwrotnie. To ja miałam być wsparciem dla dzieci. Wtedy też, z przerażeniem odkryłam, jakie mam długi! Niepłacone rachunki, czynsz. Byłam zapożyczona nawet u sąsiadów! Od kilkunastu miesięcy nie miałam żadnych dochodów, oprócz małej renty po mężu, która na niewiele starczyła. Najgorsze było zadłużenie w banku. Wkrótce pojawił się komornik. Byłam na dnie. Przyszła pora na jakiś stanowczy krok, przecież musiałam myśleć o dzieciach! Zaczęłyśmy z Ewą szukać rozwiązań. Co można zrobić? Gdzie pójść po pomoc? Wtedy wpadł nam w oko artykuł o upadłości konsumenckiej. Zaczęłyśmy zagłębiać się w temat. Czy my w ogóle możemy brać pod uwagę takie rozwiązanie? Czy jest możliwe wyplątanie się z tej koszmarnej sytuacji? Dało mi to jednak cień nadziei, że może się udać, że jeszcze odbiję się od dna. Nie prowadziłam działalności gospodarczej, a nadto okoliczności przemawiały na moją korzyść. Popadłam w długi z przyczyn zupełnie niezależnych ode mnie. Zdarzenie losowe, tragedia, moje wielkie nieszczęście, a potem depresja, która doprowadziła do utraty etatu. To był typowy efekt domina. Wiedziałam już, że chcę spróbować wyjść z plątaniny długów, korzystając z możliwości ogłoszenia upadłości konsumenckiej. Bałam się jednak, że pogubię się w procedurach, że znowu coś mi nie wyjdzie. Córka namówiłam mnie na konsultację prawniczą, a ja dałam się przekonać. Chciałam czuć się pewnie, mieć „opiekę” profesjonalisty, człowieka, który będzie wiedział, jak mnie poprowadzić. Kogoś, kto oswoi mnie z byciem bankrutem. W dniu, w którym wybierałyśmy się do kancelarii, byłam niezwykle zdenerwowana, wróciły wszystkie lęki, moja nieporadność. Na szczęście była ze mną Ewa. Po trwającej kilkadziesiąt minut naradzie z prawnikiem, odżyłam. Teraz wierzyłam, że wszystko skończy się dobrze. Wiedziałam już jakie mam podjąć kroki, co jest istotne, a czego się wystrzegać. Miałam jasny umysł i chęć do działania. Nie zwlekając, wypełniłam wniosek o ogłoszenie upadłości konsumenckiej. Jakoś oswoiłam się z tym trudnym określeniem, musiałam w końcu zacząć działać. Dzięki wiedzy, którą uzyskałam podczas rozmowy z prawnikiem, wypełnienie wniosku nie było tak bardzo skomplikowane. Razem z Ewą dopilnowałyśmy, by nie budził on żadnych zastrzeżeń. Sąd ogłosił moją upadłość w przeciągu niecałych 2 miesięcy. Niestety, musieliśmy sprzedać kawalerkę Ewy. Sąd pozwolił zachować mi mieszkanie ze względu na dzieci i moją trudną sytuację.
Z pieniędzy otrzymanych ze sprzedaży kawalerki, spłaciłam część długów. Z bankiem zawarłam umowę. Resztę należności umorzono. Podczas toczącego się procesu upadłościowego, czułam ogromny spokój. Miałam wsparcie córki i nieocenioną pomoc kancelarii na każdym etapie. Moja historia zakończyła się dobrze. Nadal jest mi ciężko, ale wiem, że mam dla kogo żyć i starać się. Ewa znalazła pracę i pomaga mi poskładać wszystko na nowo. Zaczęłam życie od początku, życie beż długów. Mam nadzieję, że wkrótce będę twardo i pewnie stąpać po ziemi i znowu poślę córkę na studia…
Dodaj komentarz